CLICK HERE FOR FREE BLOGGER TEMPLATES, LINK BUTTONS AND MORE! »

21 października 2012

Przebudzenie...

      Byłam ostatnio w szpitalu. Moja pompa ssąco - tłocząca postanowiła odmówić współpracy, oburzona sposobem w jaki jest traktowana od pół wieku przez ludzi i przeze mnie.
Po tygodniu leżenia, przeprowadzono u mnie 24 godzinne EKG. Aby przynajmniej zbliżyć wyniki badań do tych występujących w środowisku naturalnym (czytaj: w domu ;) ), poproszono mnie o spacery i ewentualne chodzenie po schodach. Od godziny 8 do 10  udało mi się 2 razy zejść i wejść po stopniach w ilości połowy szpitalnego piętra, po czym spędzałam godzinę w łóżku, aby dojść do siebie. O 10.02 maszyneria zarejestrowała tętno 131/min. a dusza moja wizję raju ;)
Jakiś czas później przyszła do mnie Terenia. Niezwykła, Boża Kobieta! Na wstępie zapytała mnie, czemu Bóg kazał jej przynieść mi twarożek. Odpowiedziałam, iż pewnie dlatego, że w szpitalu dają wyłącznie wędlinę i śnię po nocach o serku białym :D
Po łapczywym spożyciu wyżej wymienionego dowodu Bożej troski o najmniejsze drobiazgi (tym razem było to podwójne "niebo w gębie" ;) ), Terenia wzięła mnie pod rękę i troskliwie poprowadziła na schody - jestem bardzo sumienna w wypełnianiu poleceń lekarzy (mówię to oczywiście przez wiarę... :D ). Zaliczyłyśmy całe piętro i wróciłyśmy do łóżka, z którego wyszłam po kilkunastu minutach i... zaczęłyśmy spędzać na schodach cały czas z przerwą na obiad. Zdziwiło mnie, że tak dobrze radzę sobie z wysiłkiem. W pewnym momencie nawet pomyślałam, że pewnie Tereska jest zdziwiona i zastanawia się, czy naprawdę jestem taka chora na jaką wyglądam ;)
Następnego dnia miałam próbę wysiłkową. Kiedy się okazało, że tym razem nie jest to rowerek tylko bieżnia, o mało nie zeszłam na zawał (powstrzymał mnie jedynie widok defibrylatora stojącego centralnie przede mną, albowiem od dziecka boję się kontaktu z prądem ;) ). Kilkanaście lat temu podczas podobnego badania na rowerku zasłabłam, stąd przed moimi oczyma wędrowały bardzo plastyczne obrazy rozbitej o pędzącą bieżnię twarzy :)
Kiedy włączono tę straszliwą maszynę do tortur, zmuszono mnie do szybkiego chodzenia, takiego, jak w dniach najlepszego samopoczucia. Z wzrastającą grozą myślałam co będzie dalej. W końcu maszyna pędziła mnie tak, jak za młodych lat "szłam" spóźniona na autobus. Z jednej strony byłam w stanie paniki (czekając na zasłabnięcie) a z drugiej, zdumiona, przyglądałam się reakcjom mojego serca i wiedziałam jedno: to nie moje ciało!!! Ostatnim gwoździem do trumny, była reakcja lekarza, który stwierdził: "ma pani lepsze wyniki, niż niejedna zdrowa osoba".

Po badaniu wołałam do Boga o wytłumaczenie mi co się dzieje - poważnie bałam się o stan mojego umysłu. I w całym tym zamieszaniu, nagle zobaczyłam  jakby promień światła z nieba, naświetlający spacer z Terenią po schodach. A potem następny - zobaczyłam koleżankę mówiącą mi, że Terenia ma silny dar uzdrawiania i trzeci - zobaczyłam siebie na bieżni, kiedy myślałam: "to nie jest moje ciało"... I nagle dotarło do mnie - Bóg uzdrowił mnie po dwudziestu pięciu latach choroby i to bez modlitwy! Od tego dnia wszystkie wyniki badań były albo idealne albo w granicach normy. Wyszłam ze szpitala z zaleceniem odwiedzenia nie kardiologa, tylko... wiadomego specjalisty od pokręconych :D

A opowiedziałam Wam tę historię nie tylko aby oddać chwałę Bogu, ale także aby zwrócić Waszą uwagę na pewien aspekt skądinąd znany, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.
Po pierwsze: łatwiej było pomyśleć, że z moją psychiką jest coś nie tak, skoro tak nagle wyzdrowiałam po badaniu - które stwierdziło, że nic mi nie jest - niż przyjąć, że zostałam uzdrowiona.
Po drugie: Łatwiej było mi uwierzyć, że albo zwariowałam albo byłam symulantką 25 lat, niż domyślić się, że Bóg nie potrzebuje naszego nakładania rąk i "specjalistycznych" modlitw by uzdrowić kogoś. Zapomniałam jakoś, że kiedyś wystarczał cień apostołów...
Po trzecie: Czy się to komu podoba czy nie, w Polsce rozpoczęło się przebudzenie - ludzie budzą się ze snu i wołają do Boga o pomoc, przyjmują z ochotą modlitwy o ich uzdrowienie czy zbawienie, bez względu na miejsce w którym się znajdują, szukając realnego Boga a nie przynależności kościelnej. Tyle, że ponieważ wielu wierzących wie lepiej JAK powinno wyglądać przebudzenie ("napełnijmy nasz jedyny prawdziwy kościół"), odrzucają te wieści, twierdząc, że to zwiedzenie...

I na koniec cukierek: kilka dni temu, syn jadąc autem zabrał autostopowiczkę. Kobieta ledwie wsiadła do samochodu zaczęła płakać, że potrzebuje Boga i pytała jak może go znaleźć... Brzmi jak bajka, prawda? :D